Balaton22

Rowerem wokół Balatonu  Data: 17.08 - 6.09.22

Trasa: Bratysława, Rajka, Gyor, Budapeszt, Erd, Szekesfehervar, Balaton korut, Veszprem, Gyor, Hegyeshalom, Bratysława.

Razem ponad 760 km

Dojazd: kolej. Noclegi: namiot, kemping, agroturystyka.

007

 

W drodze

Nad Balaton jedziemy najpierw koleją, z przerwą na nocleg w ulubionym Zwardoniu. Następnego dnia jesteśmy już w upalnej (38 st. C) Bratysławie, skąd po okulbaczeniu rowerów dziewięcioma(!) sztukami bagażu ruszamy powoli na drugą stronę Dunaju. Węgierską odnogą dobrze nam znanej trasy EuroVelo 6, przez Rajkę i Mosonmagyrovar, kierujemy się na piękne miasto Gyor, a następnie przez Komarom w okolice Sutto. Oto kilka impresji z całej naszej podróży…

Kiepska aura nikogo nie zachęca do łykania kilometrów nawet wzdłuż modrego Dunaju, więc gdy zaczyna lać, długo się ociągamy, zbierając siły w  okupowanym przez turystów przydrożnym barze gdzieś na trasie. Tu raczymy się ulubionymi gorącymi, wysokokalorycznymi langoszami. Wkrótce czeka nas prawdziwe wyzwanie: nie dość, że siąpi i ślizgamy się w błocie (droga w remoncie), to po jakimś czasie musimy sforsować głęboki wykop biegnący w poprzek ulicy! Gdy tak radzimy nad sposobami pokonania przeszkody, szczęśliwie z odsieczą pojawia się gospodarz pobliskiego domu, który zaprasza do przeprowadzenia rowerów przez własne podwórko, z czego skwapliwie korzystamy. Rano (na kempingu „Eden”) mamy jeszcze jedną miłą niespodziankę – poznajemy londyńczyka Maxa, który na dwóch kółkach podąża do … Tajlandii! Dzisiaj, czyli w listopadzie, jest już blisko celu, właśnie otrzymaliśmy pozdrowienia i fotki z Nepalu…

Nasza droga wiedzie dalej przez Esztergom, Nagymaros do Vac. Jadąc znakomitą, gładką ścieżką, nieustannie napawamy się pysznymi widokami przełomów Dunaju i atmosferą naddunajskiej promenady. Ale żeby nie było za dobrze, łapie nas też burza i w strugach deszczu przybywamy na najgorszy (jak się okazało) z kempingów, gdzie miał na nas czekać zarezerwowany wcześniej „pokój z trzema miejscami do spania”. Ów pokój ostatecznie okazał się namiotem z zalaną wodą werandą i grasującymi wokół żarłocznymi mrówkami… Po odpoczynku w uroczym Vac ruszamy EV6 wprost do Budapesztu, a następnie do Erd.

Już niedługo będziemy cieszyć się widokami pięknego Dunaju, licznych plaż, na których szkolą się młodzi adepci sztuki sterowania łodziami wikingów, malowniczych miasteczek, marin i kafejek. Jeszcze tylko parę razy zatrzymamy się na budapeszteńskich bulwarach, z daleka podziwiając znajome zabytki i już odbijamy na południowy zachód. Nim dotrzemy do pierwszej historycznej stolicy Węgier – Szekesfehervar, przeżywamy drugą „błotną przygodę”. Tym razem z powodu złych ustawień nawigacji, do naszej zguby przyczynia się opcja „dróg nieutwardzonych”. Wpadamy w pokłady gliny, która natychmiast okleja wszelkie zakamarki rowerów, uniemożliwiając wręcz obroty kół (to mankament v-breack`ów). Rozbijamy twarde grudy, czym się da, i z kłopotami dojeżdżamy do Velence, gdzie już od rana dokładnie myjemy i czyścimy sprzęt, a nawet wymieniamy klocki hamulcowe. Okazuje się, że podobną przygodę na bezdrożach mają za sobą inni bajkerzy, sympatyczni Holendrzy, z którymi pogadujemy, pucując sponiewierane rowery. Szkoda, że nasze drogi się rozchodzą – Han z żoną pedałują dalej do Stambułu…

My przed następnym etapem odwiedzamy jeszcze sklep rowerowy, gdzie zmuszeni jesteśmy do zakupu zapasowych klocków hamulcowych po kosmicznej cenie (w przeliczeniu ok. 50 zł za komplet!). Przed odjazdem zawieramy kolejną znajomość, tym razem zaczepia nas Jan, polsko-węgierskojęzyczny Niemiec, najwyraźniej zachwycony tak dojrzałymi podróżnikami na objuczonych jednośladach. Ostatniej nocy przed powitaniem Balatonu doskonale wysypiamy się w jednym z pawilonów ośrodka sportu w Szekesfehrevar.

 

1 4 5 2 6 7p 7 3 9 10 3p 11 12 2p 6p 8 4p 5p 13

 

 

Balaton  korut  to  jest  to!

Teraz do celu prowadzą nas świetne ścieżki o numerach 14 i 10, jednak momentami jazda bywa naprawdę dużym wyzwaniem. Oprócz żaru z jasnego nieba uciążliwe są liczne podjazdy, zjazdy i zakręty, zwłaszcza gdy niespodziewanie na drodze wyrastają dziwne zapory czy słupki, a na dodatek trasa zagęszcza się za sprawą rzeszy pędzących w obie strony rowerzystów. Mniej więcej na wysokości Balatonvilagos skręcamy na południe, by (zgodnie z planem) właśnie od tej strony rozpocząć delektowanie się urokami Balaton korut, czyli liczącą ponad 200 km trasą rowerową wokół „węgierskiego morza”.

Faktycznie, południowa część tej trasy jest płaska i bardzo przyjemna, więc czujemy się trochę jak podczas rekreacyjnego rajdu na początku sezonu. Zaglądamy na liczne plaże – bezpłatne są zazwyczaj trawiaste, skąd wygodnymi schodkami można zejść wprost do szmaragdowej wody. Sporo tu zacisznych miejsc wypoczynku, a nawet darmowych pól namiotowych. Na przełomie sierpnia i września kurorty jeszcze tętnią życiem, ale niektóre apartamenty, stylowe pensjonaty i wille świecą pustkami. Nawet bramy kilku popularnych kempingów zamknięto na cztery spusty. Turystycznymi ciekawostkami okolicy są 45-metrowa wieża w centrum Siofok, no i akcent polski w Zamardi: położony niemal nad brzegiem jeziora Park Ustrzyki Dolne. Mijając grupy miłośników dwóch kółek i kolejne „Balatony”, np. Balatonszarszo, Balatonielle, Balatonbereny, docieramy na północno-zachodni brzeg do zabytkowego Keszthely, by podziwiać neobarokowy pałac rodu Festeticsów i złapać oddech na ocienionej ławeczce w ogrodzie.

Marzy nam się choćby 2-dniowa przerwa w wyprawie, jakieś fajne miejsce nad wodą, a tu… wprawdzie „Eldorado”, ale bez plaży, za to obłożone przez austriackich i niemieckich karawaniarzy, którzy wędkują do wieczora, a nocą urządzają nam głośny koncert (o zgrozo!) biesiadnych piosenek i pohukiwań. Mimo wszystko kolejny dzień rozpoczynamy z nadzieją na odmianę losu. Trasa jest bardziej urozmaicona, przybywa podjazdów i pięknych widoków, bo oto wjeżdżamy na teren malowniczego półwyspu Badacsony, położonego między dwiema zatokami Balatonu, słynącego z uprawy winogron o szczególnych walorach smakowych. Winnice rozpościerają się tu niemal na wszystkich okolicznych wzgórzach, kuszą liczne osobliwości wulkanicznego wzniesienia, szlaki turystyczne i punkty widokowe, ale z naszym obciążeniem…

Na dłuższy popas nadaje się dopiero kemping w Balatonakali – nareszcie mamy świetną plażę, własny kamper z werandą i doskonałe zaplecze. Nazajutrz na pustych rowerach jedziemy na mały, skalisty półwysep Tihany, który w całości jest rezerwatem przyrody i jednocześnie obiektem historycznym. Jakoś pokonujemy dokuczliwe niekiedy podjazdy i zatrzymujemy się na dłużej w uroczej wiosce Tihany. W tłumie turystów zwiedzających tak jak my okazałe opactwo benedyktynów z XI w. (częściowo w remoncie) rozmawiamy krótko z rodakami i już po chwili podziwiamy najwspanialszy widok na Balaton.  Pociąga nas też magia wąskich uliczek z mnóstwem urokliwych sklepików, w których królują lawendowo – papryczkowe suweniry (nawet lawendowe piwo!). Szkoda, że po powrocie z wycieczki musimy szykować się na finał przygody z Balaton korut!

Nazajutrz częściowo powielamy poprzednią trasę, ale w Aszofo nie skręcamy na Tihany, tylko przez najstarsze i zarazem najludniejsze balatońskie uzdrowisko Balatonfured pedałujemy do Alsoors. Tutaj ostatecznie odbijamy na północ, pozostawiając „węgierskie morze” za plecami…

 

2 2p 1p 3p 3 1 7 6 5 4 5 9 6 4 8 7 9 10

 


Powrót

Raz po raz z nostalgią oglądamy się wstecz na majaczące w dali wody Balatonu i rozpoczynamy prawdziwą wspinaczkę do Veszprem. Miasto założono podobno (tak jak Rzym) na siedmiu wzgórzach, ale pokonywanie sporych wzniesień zaczyna się właściwie już od Felsoors, gdzie ładujemy akumulatory (kefiry + bułki) na ławeczce nieopodal sklepu. Odtąd mozolnie windujemy się do góry niemal pustą, superkomfortową dwupasmową ścieżką. W mieście od razu pędzimy na dworzec kolejowy, bo chcemy podjechać pociągiem do Gyor, gdzie wcześniej, skuszeni dźwięczną nazwą obiektu Teatrum Boutique Hotel, nieopatrznie zarezerwowaliśmy wygodny nocleg. Na stacji niespodzianka: żaden pociąg nie jedzie bezpośrednio do celu, trzeba zrobić woltę – najpierw dotrzeć do Budapesztu, a stamtąd dopiero do Gyor… Tym sposobem nadrabiamy koleją ponad 230 km i na klimatyczny nocleg tuż obok teatralnej jaskółki trafiamy niemal po ciemku.

Trzeba przyznać, że Madziarzy są bardzo przyjaźni i uczynni, o czym przekonujemy się kolejny raz w Hegyeshalom, gdzie dzięki życzliwej wskazówce zamiast w strugach deszczu przy stacji kolejowej, spędzamy kilka godzin na przeszklonym patio kawiarni i sklepu zarazem, racząc się gorącymi napojami i hamburgerami. Gdy deszcz ustaje, szybko nadrabiamy stracony czas i śmigamy EV6 przez Rajkę do Bratysławy. To już ostatni dłuższy etap naszej rowerowej wyprawy, resztę podróży odbywamy koleją (w sumie 7 pociągów – bagatelka!) z przerwą na nocleg w otoczonej górami, bogatej w zabytki Żylinie. Jeszcze tylko dwukilometrowy epizod, kiedy to ze Skalite Serafinov na Słowacji gramolimy się wzwyż do Zwardonia, zjeżdżamy w dół i … jesteśmy prawie w domu. Następna wyprawa niebawem!

 

2 3p 1p 2p 1 3 4 5 6 7

 

 

 

 

Nie dla kolarza dziewczyny i plaża. Dla was palanty szprychy i ranty!