Smolarnia

SmolWoncza

Smolarnia to dawny zaścianek, miejsce życia polskiej szlachty zagrodowej, a wiele lat później Kościka, Karusi, Stacha, Mieczyka Piotrowskiego i innych – bohaterów epopei dalekich kresów. Ich historia stała się inspiracją naszej wyprawy na wschodnią Białoruś w poszukiwaniu śladów polskości w nieznanej przestrzeni, gdzieś między Berezyną a Dnieprem.

„Nadberezyńcy” Floriana Czarnyszewicza, bo o tej książce mowa, to dzieło wybitne (o czym świadczy choćby wysoka ocena naszego noblisty Czesława Miłosza oraz takich twórców, jak M. Wańkowicz i J. Czapski), czytane jednym tchem, ale niechciane i marginalizowane przez autorytety powojennego socrealizmu. Żarliwy patriotyzm, przywiązanie do narodu i katolicyzmu to treści blokowane za czasów komuny i jeszcze nie tak dawno dostępne jedynie dzięki tzw. literaturze drugiego obiegu. Ta dramatyczna historia polskich zaścianków z lat 1911 – 1920 pisana piękną polszczyzną (znakomicie przeplataną białoruszczyzną bez śladu uciążliwości gwarowych) nie znalazła też uznania w środowiskach lewicowo-liberalnych, niechętnych historii i tradycji narodowej. Nas zachwyciła, a więc … w drogę!

21 sierpnia 2017 roku pociągiem z Mohylewa dojeżdżamy do stacyjki Susza, by stamtąd już rowerami pomknąć do Kliczewa. W miasteczku widzimy centralny plac z tradycyjnym posągiem wielkiego wodza rewolucji, a tuż obok duży magazin, wokół którego koncentruje się życie miejscowej ludności. Robiąc pakupki, bacznie obserwujemy twarze mieszkańców i … kobieca intuicja Asi podpowiada, by zagaić skromną  grażdankę o  przeciętnej urodzie, lecz miłym i bystrym spojrzeniu. Kobieta szybko przerywa nasze nieporadne dopytki, zwracając się wprost, czy chodzi o Smolarnię  Floriana Czarnyszewicza? Rozdziawiamy gęby, chłonąc bogactwo wiedzy o naszej „książce zbójeckiej” i celu wyprawy. To prawdziwy szok, a raczej działanie Opatrzności (dla niektórych dzieło przypadku), że wybrana osoba (Białorusinka!) może znać literaturę kresową. Szybko – dopiero później dociera do nas, że zbyt szybko – rozstajemy się z nią i wsiadamy na swoje objuczone bajki. Dlaczego nie zaproponowaliśmy dłuższej pogawędki przy kawie z turystycznego prymusa? Wyposażeni w potrzebne informacje skręcamy w uliczkę tuż za rogiem  magazinu.

Kierujemy się na  południowy zachód. Po chwili asfalt zastępuje dość przyzwoita szutrówka, wzdłuż której stoją typowe domki kołchoźników. Emocje rosną, gdy mijamy ostatnie z nich, ale przecież mamy do pokonania około 3 km… Teraz otacza nas jedynie  monotonny krajobraz pól uprawnych, w oddali, na  horyzoncie,  dostrzegamy ciemną linię lasu, a przed nią jakieś kępy drzew. Jedziemy polną drogą, mocniej naciskając na pedały, peleton rozciąga się aż do momentu, gdy Kazik-zwiadowca zatrzymuje się i znika z drogi. I tu, prawie jak u Hitchcocka, czas dziwnie spowalnia, myśli kotłują się w oczekiwaniu na finał suspensu. Czyżbyśmy dotarli do kresowej Atlantydy? Kogo tu zastaniemy? Gdzie chaty Bałaszewiczów, Piotrowskich, Sokołowskich, Zdanowiczów?

Powoli zatrzymujemy się po prawej stronie drogi i podążamy za Kazikiem, który jako pierwszy eksplorator buszuje w obejściu mocno już pochylonej chatynki. Jej dach grozi zawaleniem, ale ściany nie są na tyle zniszczone, by nie dostrzec, że zbudowano je z solidnych, dobrze zaimpregnowanych belek. Wokół widzimy sterty gruzu porośnięte chaszczami i zdziczałe drzewa owocowe… A więc tak wyglądają pozostałości po Smolarni? Ale, ale! Zza drzew wyłania się następna chata! Trudno się do niej przebić przez zarośla i (o, zgrozo!) zwały śmieci, za to jej wygląd budzi entuzjazm. Oprócz znanych nam ścian z ciemnych bali, ułożonych w charakterystyczny „jaskółczy ogon”, dostrzegamy ozdobne obramienia wszystkich okien. Przede wszystkim jednak spod obskurnych warstw papy przeziera dach kryty słynnym gontem – pamiętamy, że była to prawdziwa duma wszystkich smolarzan, których umiejętności budowlane (nie mówiąc o kulturze) stały na dużo wyższym poziomie niż u okolicznych mużyków. Niezły stan domostwa wynika z faktu, że jeszcze niedawno ktoś tu pomieszkiwał, o czym przekonujemy się po wtargnięciu do środka. Znajdujemy fragment gazety z 1995 i kalendarz z 2004 roku, rzecz jasna w miejscowej wersji językowej. Na pokrytych zniszczoną tapetą ścianach portrety, których estetyka kojarzy się z latami sześćdziesiątymi – jedno zdjęcie przedstawia dumnego czerwonoarmiejca. W centrum chaty odkrywamy na wpół rozwalony typowy wiejski piec, w jednym z pomieszczeń stojącą pod oknem skrzynię, a obok dziecięce łóżeczko. Na najciekawsze przedmioty natrafiamy w sporej sieni czy może raczej części gospodarczej domostwa: są to potężne drewniane beczki, tak stare…  Niektórzy z nas są pewni, że używali ich mieszkający tu przed blisko 100 laty Polacy! Równie wiekową wydaje się być drewniana misa z ubijakiem. Jest jeszcze wał studzienny i (bliższe współczesności) wyplatane kosze na ziemniaki – wszystko to dokumentujemy na zdjęciach. Snujemy przypuszczenia, że być może znajdujemy się na terenie jednego sporego gospodarstwa, w skład którego wchodzi też wcześniej oglądana chatynka. Czyżby to było wszystko, co pozostało po naszych Nadberezyńcach?

Wkrótce okazuje się, że ok. 200 metrów dalej, wzdłuż drogi, stoją podobne  domy. Jest tak, jak opisał  F. Czarnyszewicz: chaty po prawej stronie, a po lewej sady… Tutaj Pawłowi udaje się nawiązać kontakt z człowiekiem, który potwierdza, że na pewno jesteśmy w Smolarni. Daczewnik, jak sam o sobie mówi, wychodzi na drogę i dziwi się niezwykłym w tych stronach turystom. Nic nie wie o historii wioski, nie słyszał o żyjących tu niegdyś Polakach. Sam jest jednym z ludzi, którzy mieszkają w wykupionych chatach tylko w sezonie letnim. Nabył swą daczę ponad 20 lat temu, ale wspomina, że najstarsza właścicielka posiada dom od 36 lat. To niezbyt odległa data, więc nasze szanse na zdobycie cennych informacji są bliskie zeru. Przyglądamy się chacie – z zewnątrz wygląda znajomo, tylko gonty przykryte szpetnym eternitem. Przed gankiem wiejski ogród kwiatowy, dalej podwórko… Po lewej stronie drogi sad, ale stare jabłonie w tym roku nie owocują. Jest też studnia z krystalicznie czystą, smaczną wodą, o czym chętnie się przekonujemy. Dziękujemy gospodarzowi za pogawędkę i nieśpiesznie pedałujemy dalej, mijając kolejne domy (pojawiają się też chaty po lewej stronie drogi). Chyba  tylko trzy lub cztery noszą ślady użytkowania, pozostałe wyraźnie są opuszczone lub doszczętnie zrujnowane. Wiemy, że w polskiej Smolarni istniały 22 gospodarstwa, a ile pozostało? Wydaje się, że około dziesięciu…  Po czasie zdajemy sobie sprawę z własnej nieudolności i braku konsekwencji – odbyliśmy swoistą podróż sentymentalną, zapominając o sporządzeniu rzetelnej inwentaryzacji! Wszystkiemu winien klimat tej przestrzeni, która tak  nas oczarowała, że przestaliśmy racjonalnie myśleć. Cóż się dziwić, skoro nie ma tam nawet tablicy z nazwą miejscowości...

Cdn.  ...Pisze się J. & P. K.

 

 

 

Kliczew na Smolarnie dojazd centrum 1a Karusia myBike centrum Daczewnik i ja eksploration1 cottagce1 Kazek ruina1 inside1 inside2 obejscie1 dacza1 skobel u Mieczyka? studzienna wyjazd1 rieczka

Prawdziwi podróżnicy to ci tylko, którzy wyruszają, aby wyruszyć. /Ch. Baudelaire/